wtorek, 1 września 2015

Rozdział 5. (część pierwsza)

Ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika, który informował o wybiciu godziny siódmej. Miałam jeszcze trzydzieści minut, aby przygotować się do biegania. Wzięłam szybki prysznic i postanowiłam wyjść na balkon, aby wypalić papierosa. Nie byłam uzależniona od nikotyny, ale od czasu do czasu musiałam zapalić. Po prostu przynosiło mi to ukojenie. Wyszukałam w walizce paczkę papierosów, które leżały na samym dnie. Punktualnie o godzinie siódmej trzydzieści zamknęłam pokój i zeszłam na dół. Thomas już na mnie czekał. Czas umilił sobie na odbijaniu piłki.
- Nieźle Ci idzie! - rzuciłam wesoło.
- Znowu mnie przestraszyłaś. Ja jednak nie dożyję do tego mundialu, jak będziesz mnie tak straszyć.
- Nie przesadzaj! Chyba, aż tak źle nie wyglądam. - powiedziałam, spoglądając na swój strój.
- Wręcz przeciwnie! - rzekł, drapiąc się po karku. - A Ty umiesz jakieś sztuczki? - próbował zmienić temat.
- Tylko takie proste.
- To pokaż, co potrafisz! - kopnął piłkę w moją stronę, a ja odrazu ją podbiłam. Zaczęłam od zwykłego żonglowania, następnie przeszłam do podbicia głową. Później Around the World (Dookoła Świata), Zlatan Flick (Popcorn), Ronaldinho foot scoop, a na sam koniec Step Overs.
- To mają być proste sztuczki?! Dziewczyno, Ty masz dar. - powiedział widocznie podekscytowany. - Musiałaś grac w jakieś drużynie...
- Pójdziemy się przejść? Wszystko Ci opowiem. - ruszyliśmy w kierunku lasku, który otaczał nasz hotel. Przez całą drogę milczeliśmy i podziwialiśmy piękno otaczającej nasz natury. Na drzewie zauważyłam wiewiórkę, która skrupulatnie chowała jedzenie do norki. Tak się na nią zapatrzyłam, że potknęłam się o leżącą na trawie gałąź.
- Iga, nic Ci się nie stało? - właśnie w tym momencie poczułam przeszywający ból w lewym kolanie. Był tak ogromny, że aż zasyczałam. - Iga, powiedz co Cię boli?
- Nic mi nie jest. - wymówiłam przez zęby – Auć. Cholera, ale boli.
- Gdzie się uderzyłaś? - pochylił się nade mną. - Lewe kolano? - zapytał, widząc, że kurczowo się za nie trzymam.
- Nie dotykaj! - krzyknęłam, gdy próbował podwinąć nogawkę od spodni.
- Spokojnie, nie chciałem Cię zdenerwować! - wyglądał na zdezorientowanego moją reakcją. Ból był na tyle silny, że musiałam sprawdzić, czy z moim kolanem jest wszystko w porządku. Podwinęłam nogawkę. Ujrzałam tę paskudną bliznę i spuchnięte kolano.
- Mogę zobaczyć? - skinęłam głową. - Oprócz zadrapań wygląda to na zwichnięcie. Spróbujesz wstać? - podał mi swoją dłoń. Cały ciężar ciała skupiłam na prawej nodze. Gdy tylko lekko stanęłam na lewej, odrazu straciłam równowagę. Thomas złapał mnie zręcznie i uchronił od upadku.
- Chyba muszę Cię zanieść do hotelu. Sama daleko nie zajdziesz. Masz szczęście, że jesteś leciutka jak piórko. - puścił do mnie oczko.
- Przepraszam za moją nogę. Przez nią nici z naszego biegania.
- W sumie to dzięki niej będziemy mieli okazję do następnego spotkania. - na mojej twarzy pojawiły się rumieńce. Postanowiłam szybko zmienić temat, żeby nie zauważył tego mój rozmówca.
- Jakbyś był tak uprzejmy i zaniósł mnie do pokoju Loewa?
- Jasne, nie ma problemu. Jeżeli dobrze widzę, to już zbiera Ci się płyn w kolanie.
- U mnie wszystko zachodzi ekspresowo. - po tych słowach zapadła długa cisza. Szliśmy tak do samego ośrodka. Gdy tylko przekroczyliśmy jego próg, zaczęły się jakieś szepty, rozmowy za naszymi plecami. Wzrok mijanego przez nas Schweinsteigera na korytarzu mówił sam za siebie. Biedny, prawie potknął się na schodach i omało z niech nie spadł. Stanęliśmy przed pokojem nr 128.
- Naciśnij klamkę, bo ja nie mam ręki, żeby to zrobić. - tak też uczyniłam. Gdy tylko zobaczył nas Loew, prawie zemdlał. Pewnie pomyślał: “Co oni wyrabiają w moim pokoju?”, ale gdy przyjrzał się bliżej, zauważył grube jak beczka kolano.
- Matko! Co Ci się stało? - krzyczał z przerażeniem w głosie. - Thomas, połóż ją na łóżko. Pokazuj mi to kolano, natychmiast! - gdy podwinęłam nogawkę spodni, prawie spadł z krzesła. - Zwichnięte i już zbiera się płyn. Trzeba go jak najszybciej odciągnąć, a do najbliższego szpitala ponad godzina drogi!
- Przepraszam, że się wtrącę, ale przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Tak, Thomas. - patrzyłam na niego pełna nadziei.
- Skoro nie możemy jechać do szpitala, to może pomogą nasi fizjoterapeuci. Tylko musisz się przygotować na ból. - skierował już do mnie.
- Nic nie boli tak, jak tamten wypadek. Prawda Joachim?
- Prawda. Thomas, biegnij po lekarzy. - odrazu wykonał polecenie trenera. W tym czasie Loew postanowił wypytać mnie o okoliczności wypadku.
- Co Ty zrobiłaś?!
- Wyszłam na poranny jogging. Potknęłam się o gałąź, wywróciłam i takie są skutki mojej wyprawy do lasu.
- A jak znalazł się tam Mueller? Chyba nie powiesz mi, że akurat tamtędy przebiegał?
- Skąd wiedziałeś? Po prostu poszczęściło mi się. - pierwszy raz w życiu okłamałam Joachima, ale co miała mu powiedzieć? Umówiłam się na poranne bieganie z jednym z piłkarzy. Przecież to nieprofesjonalne zachowanie. Musiałam go okłamać, nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji.
  


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mała zmiana czcionki. Zapraszam za tydzień na cześć drugą! 

1 komentarz:

  1. Hej!
    Kilka dni temu naszło mnie na szukanie opowiadania o Mullerze właśnie i jedyne jakie znalazłam jest to Twoje i mam nadzieję, że ten blog nie został zawieszony (patrząc na datę ostatniego wpisu...)!

    Akcja zaczyna nam się rozkręcać, ale dość powoli, więc nie mam nad czym się głowić w komentarzu. Jedyne co mnie intryguje to od kogo był ten telefon do Thomasa podczas ogniska?
    No nic, mam nadzieję, że dowiem się tego od Ciebie i to jak najszybciej:)

    OdpowiedzUsuń